Nie wiem jak wy, ale ja to chyba mam co czytać w najbliższym czasie :D
Na pierwszy ogień pójdą pewnie książki Katarzyny Michalak, bo tyle już o nich słyszałam ohhh i ahhh że ohhh i ahhh :D
Uwielbiam takie stosiki - to jak u Kubusia Puchatka - chwila przed zjedzeniem miodu jest lepsze od tej w której się ten miód zjada :) Ja w ogóle do książek mam stosunek baaaardzo emocjonalny - prawie się z nimi witam, traktuję jak przyjaciół, nie lubię się z nimi rozstawać. A do tego jestem uzależniona od "zapachu" nowej książki - co prawda ze względu na bardzo wysokie ceny książek ostatnimi czasy mniej ich kupuję a zdarza mi się pożyczać, więc uzależnienie jest na głodzie :) Ale do książek wracam często, więc jak już coś mi w duszę zapadnie, to muszę to mieć i kupuję mimo że już czytałam. Ot, nałóg taki :D
Przybierałam się jako ta sójka do wpisu i dziewczyny mnie ubiegły :)
U Ani, i u Joli można pooglądać zdjęcia z naszego wspólnego weekendu robótkowego - coś jak sabat maniaczek robótkowania, i to już drugi - o PIERWSZYM pisałam w zeszłym roku, okazało się że zrobiła się z tego taka świecka tradycja :D
Ah, jak ja uwielbiam takie spotkania, gdzie człowiek ładuje akumulatory, wpada w amok robótkowy bo wszystkiego się chce potem spróbować, i przy tym można gadać gadać gadać i gadać nie tylko o robótkach. Takie spotkania zawsze mnie uczą czegoś nowego, dają inspirację i nowego fioła:)
A do tego ta zieleń i cisza dookoła (no może poza dźwiękiem piły spalinowej który towarzyszył nam przez cały sobotni poranek :D ):
Dla mnie motywem przewodnim były druty - napatrzyłam się ostatnio w necie na piękne chusty ażurowe które królują na wielu blogach i postanowiłam odświeżyć zardzewiałą mocno umiejętność robienia oczek prawych i lewych. A Jola zgodziła się rozjaśnić moją pomroczność jasną za co wdzięczna jestem przeogromnie. Co prawda zamówione włóczki nie dotarły do moich rąk przed tym weekendem, a w pasmanterii dostępny był tylko 100 procentowy akryl, ale z duma i godnością osobistą postanowiłam przyjąć to "na klatę" i uczyć się, nie przejmując włóczką:)
A oto co mi z tego "uczenia się" wyszło - wiem wiem, kolor powala :D
Cudne mam znaczniki, co nie?:) Jola robi takie małe cudności :)
Fotograficznie to by było na tyle - nie mam zdjęć:
- wieńca Madziuli, który na żywo wygląda jeszcze bardziej powalająco niż na zdjęciach
- zająca Ani dłubanego jedną nitką na lnie 40 ct!!!! majsterszczyk krzyżykowy
- sutaszowych kolczyków Joli
- swojego Golden pavilion w którym mi już tylko tło w prawym dolnym rogu zostało
Aaaa, za to mam jeszcze cudną fioletowo-zieloną narzutę Magdy - z cieplutkim kocykiem od spodu, z małą ilością pikowań dzięki czemu jest cudownie miękka i przytulna - w sam raz do otulenia się nią kiedy wieczorny sierpniowy chłodek nadchodzi:
Chwilę się wahałam, co by tu zabrać na wakacyjne robótkowanie - Nova odpadała w przedbiegach ze względu na swoją wielkość i dużą ilość nici, hardangerowa serweta też odpadła, bo bałam się że jednak uda mi się ją ubrudzić skutecznie - padło więc na krzyżyki, co z grubsza w sumie było do przewidzenia :)
Padło więc na panel z serii Internationals z firmy Heritage, Golden Pavilion.
Tyle na razie mam wyszyte:
Aida 14 ct Mulina DMC 2 nitki
Pierwsze zdjęcie bez lampy, drugie z lampą bo burza szła :) i wydaje mi się że w rzeczywistości kolory gdzieś pośrodku.
Panel ma być trzecim do kompletu do wyszytych na początku mojej przygody z krzyżykami:
Zdjęcia robione przed wyprasowaniem i oprawą, niestety nie posiadam zdjęcia oprawionych - może wszystkie trzy jak już będą wisieć to wtedy uda mi się wprosić z aparatem :)
W chwili obecnej wybrałabym inny materiał, natomiast wtedy jeszcze nie wiedziałam o istnieniu netu i materiałach gęściejszych niż 14 ct który był dostępny w lokalnej pasmanterii (co do producenta to nie pamiętam, ale chyba polskie to było). Na całe szczęście miałam tego dwa kupony, z jednego wychodzą dwa obrazki więc wszystkie trzy są na tym samym materiale i tej samej wielkości.
Mam zamiar skończyć zanim dotknę cokolwiek innego - trzymajcie kciuki żebym nie zmieniła zdania ;)
Okazało się wcale nie być takie zimne :) Tutaj lało a tam świeciło piękne słońce i woda była zimna tylko przez pierwsze trzy minuty - potem było coraz lepiej :)
9 dni nic nie musienia minęły jako ten sen złoty, pozostały wspomnienia szumu fal, spacerów brzegiem morza i moczenia się w podgrzewanym basenie (co prawda basen był przeznaczony dla dzieci, ale i dorośli po brzegach się upychali :D )
Od powrotu minęły już prawie dwa tygodnie, a ja dopiero teraz odkurzam kąty :)
Jak to nad morzem, były fale:
Był rybak:
Wszechobecne skarbonki bez dna w postaci kulek i dmuchańców:
I hokeje, pykawkami zwane - nasza tegoroczna zmora:
Lodziki - ten był mały, to jaki był duży?
Prawie jak na Karaibach - prawie robi różnicę :D
Spotkanie dwóch żywiołów:
Poławianie muszli:
Jednodniowe łupy:
I największa miłość mojego dziecka na wyjeździe - basen z podgrzewaną wodą (bardzo fajny wynalazek, dzięki któremu matka ma czas na wyszywanie podczas kiedy równolegle dostaje rozbieżnego zeza starając się patrzeć jednocześnie na dziecko i na robótkę):
Pod koniec już całkiem dobrze mu szło:
A na zakończenie urlopu, dzięki imprezie organizowanej przez Lato z Radiem Programu 1 Polskiego Radia było tak:
Załapałam się nawet na płytę z autografem :)
Polecam, chodzi za mną teraz ten kawałek nieustannie :D
Był jeszcze Malbork, bursztyny i maszyny oblężnicze, ale o tym może innym razem.
Były tez robótki - prawie 3/4 zabranego obrazka udało mi się machnąć, ale o tym następnym razem.
A teraz idę pisać paszkwile po angielsku, bo kupiłam schematy na stronie HEAD skuszona promocja urodzinową i wyskoczył błąd przy ściąganiu, i teraz nie mam ani pieniędzy, ani pliku ani drugiej możliwości ściągnięcia bo łącze jest już nieaktywne - wrrrrrrrrrr.